Angela M. w Warszawie ląduje, Sławek felieton publikuje😎😎😎
Prawym okiem. Wspomnień czar z referendum w tle.
W lutym br. na zaproszenie Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Ludowego wziąłem udział w zorganizowanym w partnerstwie z Uniwersytetem Ludowym w Lubmin (Niemcy) kursie-szkoleniu nt. „Geopolitycznego uwarunkowania zasobów wodnych”. Zajęcia tzw. metodami aktywizującymi prowadzili młodzi ludzie z firmy świadczącej swe usługi dla szkół niemieckich, co jest w ich przypadku normą. Woda to tylko „leitmotiv”, który skłonił mnie do wielu przemyśleń. Zacząć muszę od przedstawienia samego miejsca. Lubmin jest małą miejscowość gminną mająca ok. 2 tys. mieszkańców, położony nad Zatoką Greifswaldzką w kraju związkowym Meklemburgia – Pomorze Przednie (ok. 50 km na zachód od Świnoujścia). Nazwa jest pochodzenia słowiańskiego, oznaczająca dosłownie „gród Lubomy” (forma polska – Lubomin). Takich miejscowości na polskim wybrzeżu jest wiele, dużo ładniejszych i bardziej zadbanych. Ale to w Lubmin wynurza się ogon nitki Gazociągu Północnego, oficjalnie nazywanego Nord Stream. Tu łączy się z gazociągiem NEL i OPAL. Ten ogon ma długość 1222 km, w tym odcinek podmorski wynosi 1189 km. Oddano go do użytku w latach 2011-2012. Z zoologii wiadomo, że silny ogon może być groźną bronią. Argumenty przeciwko jego budowie padały i padają nadal w związku z planowaną budowa Nord Stream 2. Najsilniej oponuje Polska i państwa bałtyckie ale ostatnio mamy również wsparcie ze strony amerykańskiej. Wcześniej obawy wyrażały także państwa skandynawskie, lecz mówiąc kolokwialnie odpuściły – taka polityka gospodarczego „appeasementu”. Jak skończyła ona się ona wobec Niemiec hitlerowskich z historii wiadomo. Gazociąg miał na celu ominięcie Polski i krajów bałtyckich jako krajów tranzytowych. Nie od dziś Polska i kraje bałtyckie obawiają się możliwości używania dostaw gazu jako instrumentu wywierania nacisku politycznego lub ekonomicznego przez Rosję. Podważana jest racjonalność ekonomiczna przedsięwzięcia. Jego projektantom i wykonawcom zarzuca się nieuwzględnienie ogromnych kosztów obsługi i konserwacji gazociągu biegnącego po dnie morza, które zdaniem przeciwników projektu, przewyższą korzyści wynikające z uniknięcia opłat tranzytowych. Wskazywane jest ryzyko katastrofy ekologicznej Bałtyku, spowodowanej uwolnieniem zalegającej na dnie Bałtyku broni chemicznej, zatapianej tam po obydwu wojnach światowych w beczkach, kontenerach i wrakach okrętów, co mogłoby spowodować nieodwracalne zniszczenie ekosystemu Bałtyku. Te obawy na szczęście się nie sprawdziły. Zastrzeżenia ekologów dotyczą również naruszania dna morskiego i skał, będących siedliskiem dla żywych organizmów (wykop szeroki na 15 m) oraz zagrożeń dla rezerwatów w Zatoce Greifswaldzkiej. Ten argument był wymieniany również przez naszych młodych nauczycieli w czasie spaceru po nadmorskiej plaży. Podnosi się kwestię uzależnienia Europy Zachodniej od jednego źródła gazu. Budowa gazociągu jest postrzegana jako próba zwiększenia uzależnienia Unii Europejskiej od dostaw rosyjskich. Pojawiły się również pytania o naruszaniu wyłącznej strefy ekonomicznej Estonii. Jest za to pewne, że ogranicza rozwój portu Szczecin-Świnoujście (gazociąg blokuje dostęp jednostkom o zanurzeniu większym niż 15 m). Młodzi ludzie – Niemcy i My uczestnicy warsztatów doszliśmy do oczywistego wniosku, że woda ma znaczenie geopolityczne, nie tylko gospodarcze. Kanclerz Angela Merkel twierdzi, że gaz z rury na dnie morza ma wyłącznie wartość gospodarczą. Swoją drogą oddzielać gospodarkę od polityki to bardzo odważne. Nawet skrajni liberałowie by się zastanowili. Hasło propagandowe gazociągu: „Bezpieczna energia dla Europy” można uzupełnić o słowo „uzależniająca”. Oj Angela nie polewaj – wody!
Zbliżają się Święta Wielkanocne to może coś o dużym polewaniu wody w Lubmin (leitmotiv). Chcąc zobaczyć „wielką rurę” – ogon gazociągu musiałem przebiec nadmorską plażą ok. 4 km. Można też biec po alejce wyłożonej drewnianym panelami wiodącymi przez wydmy lub krętą, naturalną ścieżką w nadmorskim lesie. Skorzystałem ze wszystkich opcji. Zanim dotarłem do celu ukazał mi się nowy port jachtowy. Biegi, rowery, jachty – pełna ekologia. Tak dla nieświadomych lub naiwnych. Kilkaset metrów za przystanią można zobaczyć pozostałości nieczynnej, a właściwie prawie nieczynnej (wielka różnica), poenerdowskiej elektrowni atomowej. Najstarszej i największej tego typu w NRD pokrywającej tuż przed zjednoczeniem blisko 20 proc zapotrzebowania na energię. W grudniu 1973 r. po 6 latach budowy rozpoczął pracę pierwszy zawodowy reaktor w elektrowni Greifswald/Lubmin typu WWER-440/230 o mocy 408 MWe. Technologia oparta była na sowieckiej myśli technicznej. Kolejne uruchamiano w 1974 r., 1977 r., 1979 r. Ostatni uruchomiono w kwietniu 1989 roku. W 1990 r. po zjednoczeniu Niemiec wyłączono wszystkie 5 pracujących reaktorów w EJ Greifswald/Lubmin. Blok numer 5 zdołał przepracować zaledwie kilka miesięcy. Przerwano także proces rozruchu bloku numer 6 oraz zaprzestano budowy bloków 7 i 8. Uznano wtedy, że bloki 1-4 powinny ze względów bezpieczeństwa zostać jak najszybciej wyłączone z ruchu, a blok 5 – nawet po modernizacji – nie osiągnie nigdy norm bezpieczeństwa obowiązujących w Unii Europejskiej. Dobra decyzja. Ale uwaga – tu znajduje się także jedno z trzech w Niemczech „tymczasowych” składowisk odpadów radioaktywnych. W składowisku pod wodą znajduje się 4700 elementów zużytego paliwa po 120 kg każdy, zaś w nowo wybudowanym naziemnym składowisku północnym przez 50 lat może być składowanych łącznie 740 ton odpadów zamkniętych w pojemnikach tzw. CASTOR. Warto wiedzieć, że wyłączanie i demontaż elektrowni jądrowych nie jest jednak ani prosty ani tani i może potrwać nawet kilkadziesiąt lat. Elektrownia Greifswald/Lubmin pracowała 17 lat a jej wygaszanie trwa już 23 lata i raczej nie zakończy się w ciągu kolejnych 20 lat. Najbardziej niebezpiecznym elementem wyłączonego reaktora są w pierwszej fazie operacji jego rozgrzane pręty paliwowe. Samo powietrze nie wystarczy do ich wychłodzenia. Dlatego zdemontowane trafiają do specjalnego basenu z wodą, w których chłodzą się od trzech do pięciu lat. Woda potrzebna do schładzania pochodzi z Morza Bałtyckiego. Proces ten nie może być przerwany. Baseny, w których chłodzą się pręty paliwowe, mają od sześciu do ośmiu metrów głębokości i są obudowane systemami awaryjnymi, które mają gwarantować pewny i bezpieczny przebieg procesu. Po kilku latach spędzonych w basenie, wyjęte z reaktora pręty paliwowe są już na tyle schłodzone, że zamiast wody rolę chłodziwa przejmuje powietrze. Dopiero teraz umieszcza się je w pojemnikach „CASTOR” i przenosi do miejsca składowania. Demontażem części narażonych wcześniej na najsilniejsze napromieniowanie zajmują się sterowane zdalnie roboty. I tak przez kolejne lata. Wg. danych koncernu RWE wyłączenie elektrowni może kosztować nawet 1mld euro. Póki co jak to w przypadku gospodarnych Niemców część elektrowni można zwiedzać. Wyciągnijmy wnioski i bądźmy przed szkodą mądrzy i odżałujmy koszty Żarnowca i kolejnych ekip ekspertów. Swoje „trzy grosze” do planów budowy w Polsce elektrowni atomowej wtrącają Niemcy. Są przeciwni. W najbliższej przyszłości, „tuż za rogiem” ma zapaść decyzja. No i żeby była jasność. Nie jestem też fanem bardzo drogiej energii z fotowoltaiki czy wiatraków. Bez subsydiowania ta pozornie „zielona”, to najdroższa energia. Zachęca do niej UE a przede wszystkim Austria i nasi zachodni sąsiedzi. Mają w tym swój cel – są głównymi graczami na rynku producentów OZE. Mamy inne wyjście? Według mnie ewidentnie. Wracamy do wody i kursu w Uniwersytecie Ludowym. Super były te zajęcia, które uświadomiły nam jak dużo tego cennego, geopolitycznego surowca potrzeba do wyprodukowania tylko jednej pary jeansów. W zależności od rodzaju potrzeba od 4 do nawet 8 tys. litrów wody. To i tak 60 razy mniej niż potrzeba średnio do wyprodukowania samochodu. Jednak pomimo to, i jeansy nie zasługują by nazwać je w pełni produktem ekologicznym choć powstały z naturalnego surowca jakim jest bawełna. Ich produkcja uzależniona jest od wielu czynników a w procesie technologicznym jest mnóstwo chemii. Te produkowane w USA przez żydowskiego imigranta z Bawarii (Niemcy) były bardziej naturalne, ekologiczne i mocniejsze. No a współcześnie. Jeansy podróżują po całym świecie, od krzaczka bawełny z np. Kazachstanu po zakupy w rodzinnym kraju. Sprawdziłem skąd pochodzą jeansy w moim domu rodzinnym. Do wyboru do koloru: Bangladesz, Hiszpania, Indie, Malta, Meksyk x 2, Pakistan x2, Polska x 2, Turcja x3. Większość to wiodące, znane marki. Miałem niezły ubaw prosząc o najbardziej ekologiczne jeansy w sklepie firmowym. Czyżby nie produkowano ich w USA? Czy firmy nie korzystają z taniej siły roboczej, która napłynęła do Niemiec, Francji, Holandii, Belgii, krajów skandynawskich czy Wielkiej Brytanii? Odpowiedź jest jasna. W tych państwach są siedziby, ewentualnie centra dystrybucyjne a produkcja odbywa się w krajach tzw. taniej siły roboczej. Czy mamy alternatywę. Mogą być nią ubiory ze sztucznych materiałów. Ale, ale – też potrzebują wody do produkcji i to więcej a recykling jest trudniejszy i droższy. Woda, gaz, energia jądrowa to nie jedyne tematy nad którymi zastanawiałem się w Lubmin. Jednym zdaniem – prawym okiem zauważyłem coraz więcej Polaków zamieszkujących w strefie przygranicznej. Nie stanowią oni tzw. „mniejszości polskiej” a postuluję na zasadzie wzajemności aby ta nabyła prawa adekwatne do posiadanych przez małą „mniejszość niemiecką” w Polsce. Bez względu na decyzje polityków proces realizacji postępuje. Dobrze się wpatrując z pomocą okularów z portu jachtowego w Lubmin można zobaczyć także Penemunde. Tam pracowano nad koncepcją i produkowano niemieckie rakiety V 1 i V 2 w czasie II wojny światowej. Wielu z fachowców później świadczyło swe usługi w USA i mieli duży wkład w rozwój amerykańskiej broni rakietowej, żeby wymienić najbardziej znane o wdzięcznych nazwach: Cruise, Pershing, Tomahowk. Pewnie ślad ich myśli technicznej jest i w systemie PATRIOT, który już niedługo powinien bronić polskiego nieba.
No i referendum. Ja wzywam do głosowania 2 razy NIE. NIE dla Nord Stream 2, NIE dla elektrowni atomowej w Polsce. TAK dla JEANSÓW!!!